sobota, 25 lipca 2020

23 lipca, dzień 6

Spanie na łódce wyszło nam świetnie. Krzysiek postawił dach z płachty od deszczu, rozłożyliśmy nasze maty, było miękko i ciepło. Mamy super cieple puchowe śpiwory, więc mogliśĶy sobie na takie spanie pozwolić, Agnieszka z Chłopakami spali w namiocie. 

Nad ranem obudziła nas kosiarka, masakra. Potem się okazało że przyjechali oficjele, prezydent Płocka i wielu innych w garniturach, nagrywali wszyscy dronem nowy ponton straży pożarnej. 


Po kawce w porcie poszliśmy na śniadanie do miasta, bardzo smaczne i udane, kupiliśmy jagodzinaki na drogę i wrednej baby (ale pyszne jagodzianki).

Popłynęliśmy. Wiatr znowu nie ten, w dodatku brzegi Wisły na tym odcinku są bardzo wysokie i dziwnie wiatr się odbijał, trudno było wyczuć jak płynąć, oprócz ciągłego robienia zwrotów.
Z daleka widzieliśmy coś dziwnego, z bliska okazało się, że to żaglówka płynąc z Włocławka do Płocka na samym spinakerze, powolutku sobie sunęli.

Zatrzymaliśmy się na ognisko, żeby wreszcie zjeść kiełbasy Renka, które już trochę obeschły. Chłopaki małe zrobiły sobie tyrolkę z lin, upiekliśmy ziemniaki, świetna uczta.



Popłyneliśmy dalej, już na miejsce naszego ostatniego noclegu. Chcieliśmy spać na wyspie, ale okazało się, że nie ma na niej piasku tylko trzciny, zawinęliśmy do portu w Murzynowie. Podobno nazwa pochodzi od tego, że często tam były chmury i chmurzyć-murzyć-murzynowo. 

Był tam plac zabaw, chłopcy się super bawili, my z Krzyśkiem znowu spaliśmy na łódce, a Agnieszka z Renkiem i Maxem pod namiotem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz